Kaczyński, demokracja i fetyszyzm konstytucyjny

| 1 stycznia 2016

trybunał konstytucyjny

Ostatnie tygodnie upływają pod znakiem gorącego sporu o Trybunał Konstytucyjny. Spór ten nie ograniczył się do areny parlamentarnej, ale wyrażał się w kilkudziesięciotysięcznych demonstracjach ulicznych.

Bez wątpienia fenomenem jest fakt, że rząd PiS, po niespełna miesiącu od objęcia władzy, doprowadził do znaczących protestów przeciw własnym poczynaniom – i to na gruncie tak nieciekawej, wydawałoby się, kwestii, jak wybór sędziów do Trybunału Konstytucyjnego (TK). Demonstracje organizowane są przez Komitet Obrony Demokracji (KOD). Już sama nazwa wskazuje, że jego inicjatorzy uznali chęć obsadzenia przez PiS stanowisk sędziów TK, wbrew orzeczeniu samego Trybunału, za zagrożenie dla demokracji. Co istotne, protesty KOD są aktywnie wspierane przez polityków PO, ZL, PSL oraz Nowoczesną Ryszarda Petru, który sondażowo zyskuje na nich najwięcej.

PiS z kolei, mobilizując na ulicach własnych zwolenników, ustami Jarosława Kaczyńskiego traktuje spór o Trybunał jako część walki z rządzącym Polską „układem”. Głównymi kartami PiS jest w tym względzie bliskość części sędziów TK z poprzednią władzą PO-PSL, chęć wyprzedzającego przejęcia przez nią kontroli nad Trybunałem, jak i sama prominencja na protestach KOD-u całej plejady polityków obozu sytych i zadowolonych – z Romanem Giertychem i Leszkiem Balcerowiczem na pokładzie. Retoryka Kaczyńskiego o protestujących „komunistach i złodziejach” wpisuje się w pisowską wizję odsunięcia dotychczasowych elit i zastąpienia ich własnymi, prawdziwie katolickimi i patriotycznymi (choćby z własnymi „komunistami i złodziejami”, jeśli tylko Prezes uzna ich za wystarczająco nawróconych). Co równie istotne premier Beata Szydło starała się przekonać, że TK jest instytucją mogącą zaprzepaścić spełnienie socjalnych obietnic PiS, do czego demokratycznie wybrana nowa władza nie może przecież dopuścić.

Kapitalizm, demokracja, konstytucja

Spór zasadniczo toczy się więc na osi pojęcia demokracji. Dokładnie, ze starożytnej greki, oznacza ono moc i władzę ludu. Problem w tym, że w kapitalizmie, systemie opartym na wyzysku siły roboczej i władzy nad nią w miejscu pracy, z natury demos, czyli lud, pozbawiony jest kluczowej części kratos, czyli mocy i władzy. W ramach kapitalizmu demokracja może być tylko bardzo ograniczona, czego głównym wyrazem jest teatr parlamentaryzmu. Z pewnością „lud” w znacznej większości nie czuje się dziś „władcą”, a jego „moc” ogranicza się do postawienia krzyżyka raz na kilka lat w lokalu wyborczym.

Nie zmienia to faktu, że z punktu widzenia interesów pracowniczych powinniśmy jak najbardziej bronić nawet tej ograniczonej, formalnej, kapitalistycznej demokracji parlamentarnej. W jej ramach możemy bowiem legalnie organizować się do walki o własne prawa, tworzyć związki zawodowe, partie polityczne, demonstrować na ulicach i strajkować. Oczywiście wszystkie te prawa w praktyce stale są podważane na tysiąc sposobów. Jednak równe oczywiste jest, że fakt ich wywalczenia i formalnej gwarancji nie jest dla nas bez znaczenia.

Obrona demokracji jest jednak zupełnie czymś innym niż upatrywanie w konstytucji jej gwaranta. Demokracja, nawet kapitalistyczny parlamentaryzm, to ostatecznie pewna forma stosunków między ludźmi, a konstytucja nie jest jakimś oderwanym od tego świętym tekstem. Już ponad 150 lat temu, w 1862 r., niemiecki socjalista Ferdynand Lassalle w przemówieniu O istocie konstytucji stwierdził:

„Kwestie konstytucyjne są po pierwsze i przede wszystkim nie kwestiami prawa, ale siły. Faktyczna konstytucja narodu leży w rzeczywistym, faktycznym istniejącym stosunku sił, spisane konstytucje są obowiązujące i stabilne tylko wtedy, gdy prawidłowo wyrażają faktyczny stosunek sił w społeczeństwie – to podstawowe zasady, które trzeba pamiętać.”

Abstrakcyjne „państwo prawa” jest więc pozorem, pod którym kryją się realna władza i konflikt. Z punktu widzenia klasy kapitalistycznej stabilne przepisy potwierdzające jej prawo do wyzysku i określające podstawowe reguły konkurencyjnej gry jest bardzo przydatne – podobnie, jak sam pozór, że to „prawo rządzi”, a nie ona. Jednak społeczeństwo kapitalistyczne oparte jest na konflikcie kapitału i pracy, więc ten pozór ma swoją cenę w postaci szeregu „praw” przypisywanych pracownikom. Na ile faktycznie są one realizowane, a nie funkcjonują tylko jako niegroźne metafory, zależy od rzeczywistej zdolności do ich wymuszenia.

W obecnej Konstytucji RP mamy szereg przepisów, z których nic nie wynika. Dla przykładu art. 5 stanowi, że Rzeczpospolita Polska „zapewnia ochronę środowiska, kierując się zasadą zrównoważonego rozwoju” – tymczasem mamy powietrze jedno z najbardziej zanieczyszczonych w Europie. Według art. 65.5 „władze publiczne prowadzą politykę zmierzającą do pełnego, produktywnego zatrudnienia” – tymczasem niemal cały okres transformacji to lata dwucyfrowego bezrobocia. Z kolei art. 68.2 to przepis, że „obywatelom, niezależnie od ich sytuacji materialnej, władze publiczne zapewniają równy dostęp do świadczeń opieki zdrowotnej finansowanej ze środków publicznych” – który razi zupełną nieprzystawalnością do rzeczywistości w systemie ochronie zdrowia. Tych przykładów jest dużo więcej.

Fetyszyzm konstytucyjny może być wręcz groźny dla rzeczywistej obrony demokracji. Najbardziej dramatycznym tego przykładem są Niemcy w 1932 r. Karol Modzelewski – jeden z historycznych przywódców dawnej opozycji, który zachował przyzwoitość – zupełnie chybił krytykując Partię Razem za brak uczestnictwa w demonstracjach Komitetu Obrony Demokracji twierdząc, że nie można „powtarzać błędów radykalnej lewicy z lat 30.” Faktycznie w tym przypadku ostrzec raczej należy przed powtarzaniem błędów lewicy socjaldemokratycznej z tego czasu (nieobcych także Partii Razem).

Niemiecka SPD tłumaczyła swą bierność wobec nazistów właśnie wiarą w niemiecką konstytucję. Socjaldemokraci sprawowali władzę w głównym kraju związkowym Niemiec – w Prusach, zarządzając m. in. 50-tysięczną pruską policją. Jednak w lipcu 1932 r. konserwatywny prezydent Hindenburg (którego SPD kilka miesięcy wcześniej poparła w wyborach jako „mniejsze zło”) i kanclerz von Papen odwołali władze pruskie wprowadzając zarząd komisaryczny i stan wyjątkowy w Berlinie. Miliony popierających socjaldemokrację robotników spodziewało się reakcji w postaci strajku generalnego. Zamiast tego SPD jednak? złożyła skargę na tę decyzję do Sądu Państwowego, którego niejasny wyrok zapadł po blisko dwóch miesiącach nie rozstrzygając sporu.

Socjaldemokratyczna „pruska forteca” upadła bez walki, a niespełna pół roku później tradycyjna prawica postanowiła dopuścić Hitlera do stanowiska kanclerza. Bez wątpienia fetyszyzm konstytucyjny SPD był jednym z czynników, który paraliżował ruch pracowniczy i utorował nazistom drogę do władzy.

Różne oblicza podważania władzy trybunałów

Oczywiście wszelkie rządy autorytarne – niekoniecznie nawet faszystowskie – negując demokrację parlamentarną likwidowały lub przynajmniej znacząco ograniczały (formalnie lub nieformalnie) także wszelkie niezależne od siebie instytucje państwowe, włączając w to rozmaite organy sądownicze.

W Austrii pierwszy w historii odrębny Sąd Konstytucyjny został zlikwidowany w 1933 r. przez „austrofaszystę” Engellberga Dollfussa. W Niemczech po 1933 r. wspomniany już Sąd Państwowy, rozstrzygający też o kwestiach konstytucyjnych, formalnie nadal istniał, ale jako znazyfikowana i podległa instytucja. Jednak manipulacje przy najwyższych instancjach władzy sądowniczej niekoniecznie musiały sie wiązać z podważaniem parlamentarnej demokracji.

Amerykański prezydent Franklin Delano Roosevelt także w 1937 r. podjął próbę nazwaną „dopakowaniem sądu” przygotowując ustawę zwiększającą liczbę sędziów Sądu Najwyższego i przewidującą przymusową emeryturę dla tych powyżej 70 roku życia. Celem było zapewnienie większości, która nie będzie blokować ustaw socjalnych związanych z polityką Nowego Ładu. Ostatecznie „dopakowanie” nie było konieczne, bowiem dwóch sędziów – pod niewątpliwą presją – zmieniło stronę głosując po myśli prezydenta.

Wspomnijmy, że sam pomysł odrębnej instytucji „stojącej na straży” zgodności podejmowanych przez parlament ustaw z konstytucją był w tym czasie promowany głównie przez siły konserwatywne i liberalne obawiające się nadmiernego radykalizmu parlamentarzystów wybranych w głosowaniu powszechnych.

Tak bez wątpienia było w Polsce czasów międzywojennych, gdzie wśród stronnictw politycznych pomysł odrębnego sądu konstytucyjnego stawiany był przez prawicową endecję – nie tylko w obawie przed wszechwładzą Piłsudskiego po 1926 r., ale i przed naruszaniem własności i porządku (np. w postaci reformy rolnej). Z kolei Polska Partia Socjalistyczna, jakkolwiek w tym czasie pełna naiwnej wiary w marszałka-dyktatora, uznawała pomysł takiego sądu za zagrożenie dla demokratycznej woli wyrażanej przez parlament. Jeden z przywódców PPS Ignacy Daszyński stwierdził w 1926 r., że ?wymyślony? przez ?jedno z reakcyjnych stronnictw? trybunał konstytucyjny to ?hamulec najprzemyślniejszy? dla działalności parlamentu.

Warto też sięgnąć do bliższych w czasie przykładów. Z jednej strony mamy władzę na Węgrzech prawicowego populisty Victora Orbána, który zdobywając konstytucyjną większość w 2010 r. w kolejnych latach zapewnił sobie większość w Sądzie Konstytucyjnym jednocześnie znacząco ograniczając jego uprawnienia i możliwości składania do niego wniosków. Sąd ten wcześniej, wbrew Orbánowi, zakwestionował m. in. kryminalizację bezdomności, ograniczanie praw studentów płacących czesne ze środków publicznych i uznał prawa do związków partnerskich osób tej samej płci.

Z drugiej strony mamy przykład Wenezueli w 2004 r. Lewicowy prezydent Hugo Chavez także zapewnił sobie kontrolę nad tamtejszym Sądem Najwyższym m. in. przez rozszerzenie w głosowaniu parlamentarnym jego składu z 20 do 32 członków. Prawicowa opozycja uznała, że to zamach na demokrację – i patrząc na formalno-prawne niuanse miała na to swoje argumenty. Tyle, że ta sama opozycja dwa lata wcześniej aktywnie wsparła próbę puczu przeciw Chavezowi, a? „demokratyczny” Sąd Najwyższy zwolnił z odpowiedzialności zaangażowanych w ten pucz oficerów.

Wniosek jest taki, że przejmowanie czy ograniczanie instytucji w stylu Trybunału Konstytucyjnego faktycznie może być zawężaniem demokracji, ale nie musi nim być. Wszystko zależy od kontekstu politycznego, w jakim się to dzieje, czyli właśnie od układu sił między klasami społecznymi, o którym pisał Lassalle.

Pisowskie TKM

kaczynski.poslowie.pis.sejm

Zasadnicze pytanie brzmi – jakiego rodzaju kontekst dotyczy obecnej sytuacji skoku na Trybunał ze strony PiS?

Wydaje się, że jest on banalny: chęć obsadzenia „swoimi” kolejnej instytucji w państwie. Mamy do czynienia nie tyle z zagrożeniem demokracji parlamentarnej, co pędem PiS-u ku przejęciu wszelkich możliwych instytucji w jej ramach. Kaczyński w tym względzie wykazał się niesamowitym pośpiechem i otwartością: obsadzanie własnymi aparatczykami spółek skarbu państwa, zapowiedź zniesienia konkursów na stanowiska w Służbie Cywilnej i chęć wymiany jej całej „góry”, nie mówiąc już o komicznej nocnej akcji z włamaniem wysłanników Antoniego Macierewicza. TK jest jednym z elementów tego łańcuszka.

W czasie rządów AWS pod koniec lat 90-tych Kaczyński określił taką politykę mianem „Teraz Kurwa My” – i warto przypomnieć, że wtedy była to z jego strony krytyka. Dziś otwartość pisowskiej polityki TKM przekroczyła jej przeszłe formy. Oczywiście politycy partii rządzącej mają rację mówiąc, że inni też obsadzali „swoimi”, a konkursy często były farsą. Jednak otwarta grabież łupów słusznie postrzegania jest jako szalona arogancja władzy.

Szczególnie w połączeniu z innymi jej działaniami: zapędami cenzorskimi ze strony ministra kultury (sprawa przedstawienia „Śmierć i dziewczyna” we Wrocławiu i żądań nagrań spektakli Teatru Polskiego w Krakowie), cofniętego finansowania dla procedury in vitro ze strony ministra zdrowia, księcia Radziwiłła. I w końcu w zestawieniu z samą retoryką Kaczyńskiego o protestujących przeciw władzy Prezesa sprawującego przy tym nieformalne stanowisko Najwyższego Przywódcy, przed którym odpowiadają prezydent i premier.

Funkcja ta nie jest polskim wymysłem, a w niektórych państwach formalnie zapisana jest nawet w konstytucji – nad Wisłą pojawiła się w praktyce kultury politycznej. Przypomnijmy, że to wszystko w pierwszym miesiącu funkcjonowania rządu. Działania te bardzo skutecznie zachęciły do protestów przeciw niemu, niezależnie od niuansów dotyczących przepisów prawa odnośnie Trybunału. Kaczyński ewidentnie przeszarżował czując się zbyt pewnie w siodle władzy, a w obliczu protestów pozostaje mu tylko dalsza szarża naprzód, jeśli nie chce utracić swej wiarygodności wobec „twardego elektoratu”.

Demonstrujący przeciw władzy są więc zjednoczeni niechęcią wobec arogancji i szaleństw PiS. Jednocześnie są dziwną mieszanką niepołączoną ani wspólnym interesem ani wspólnymi poglądami w odniesieniu do socjalnych nadziei, w dużej mierze dzięki którym Kaczyński wygrał wybory. Część z nich krytykuje PiS za wycofywanie się rakiem z socjalnych obietnic, inni, wręcz przeciwnie, postrzegają je jako nieodpowiedzialny atak na finanse publiczne. W przekazie politycznym nieprzypadkowo dominują jednak ci drudzy.

Sytuacja ta pokazuje, że nie jest bez znaczenia, pod jakimi hasłami protestujemy przeciw rządzącym, bo wprost wynika z tego z kim znajdziemy się na tych protestach u boku – i co więcej, jakie siły ideowo-polityczne będą nimi nieuchronnie kierować.  Naruszanie trybu wyborów członków TK staje się „obroną konstytucji”, która z kolei wprost oznaczać ma „obronę demokracji”. Jasny jest więc kontekst utożsamiania jej z przedpisowskimi latami „wolnej Polski”. Demonstracje odbywają się więc pod flagami polskimi i unijnymi z „antykaczyzmem” na ustach i Konstytucją w ręku, a przemawiające na nich osoby są niemal wyłącznie piewcami polskiej transformacji.

Łamanie Konstytucji – pierwszy krok?

Pojawia się jednak argument, że jeśli dziś rząd PiS narusza przepisy Konstytucji odnośnie wyboru sędziów TK, to wkrótce może naruszyć także inne przepisy dotyczące demokratycznych praw i wolności. I jest to silny argument. Szczególnie, jeśli połączyć go z niedawną fascynacją Kaczyńskiego Orbánem – pamiętamy, że mieliśmy mieć w Warszawie drugi Budapeszt. Orbán był w stanie w ramach parlamentaryzmu faktycznie zawęzić demokratyczne swobody wprowadzając m. in. drastyczne prawo pracy ograniczające związkowe i socjalne uprawnienia pracowników czy znacząco rozszerzając uprawnienia policji.

Na pewnym poziomie ogólności nie można wykluczyć, że Kaczyński będzie próbował czegoś podobnego, ale dziś na pewno nie jesteśmy w takiej sytuacji. Odnośnie naruszania Konstytucji jako preludium do ograniczania demokracji nie zapomnijmy, że to PO i Nowoczesna szły do wyborów pod hasłami ukrócenia praw związków zawodowych – co faktycznie byłoby ograniczeniem demokratycznych swobód, włącznie z odpowiednim artykułem konstytucji (art. 59), który i tak w praktyce jest nagminnie łamany. Argument dotyczący PiS, dotyczy więc także partii, które dziś wzywają do „obrony demokracji”. Między władzą a liberalną opozycją nie ma w tym względzie żadnego chińskiego muru.

Z drugiej strony mamy argument Szydło, że zmiany w Trybunale są konieczne, by nie blokował on socjalnych ustaw nowego rządu.  Znów na pewnym poziomie ogólności nie można tego wykluczyć. W 2013 r. prezes TK Andrzej Rzepliński stwierdził przecież, że Trybunał „nie może nie dostrzegać”, że „spadają dochody budżetu państwa”. Jednak dziś sprawa nie dotyczy jakiejkolwiek ustawy zakwestionowanej przez TK, więc poruszamy się w obrębie przypuszczeń, które nigdy nie musiałyby się ziścić – szczególnie biorąc pod uwagę okrajanie sztandarowych planów socjalnych PiS, co widzimy na przykładzie programu 500 zł na dzieci.

Co ciekawe, bardzo niedawno temu (28.10.2015) TK uznał, że sprzeczna z Konstytucją jest niska kwota wolna od podatku powodująca, że płacą go osoby mające dochody poniżej minimum egzystencji. Program PiS zakładał znaczące podniesienie tej kwoty, co – oczywiście – już wiemy, że w przyszłym roku nie zostanie zrealizowane. Paradoksalnie Trybunał okazał się więc w tej sprawie bardziej „socjalny” niż Kaczyński i Szydło. I znamienne jest, że nie usłyszymy o tym zbyt wiele na demonstracjach KOD-u. Petru może jednak powtarzać, jak mantrę, że kiedyś Trybunał obroni święte prawo własności. Jednak polityka PiS jasno pokazuje, że akurat bankowe miliony Petru i jego kolegów są bezpieczne.

Argument Szydło wydaje się po prostu desperacką próbą szukania alibi i wsparcia dla poczynań Prezesa (i własnych) przy spadających sondażach. Nietrudno zgadnąć, że swoją kontrolę nad TK, jak i innymi instytucjami, PiS wykorzystałby w zupełnie innym celu niż dobro najuboższych – moglibyśmy się raczej spodziewać nowatorskich ujęć „spraw moralnych” według wykładni Episkopatu czy bardziej „patriotycznej” interpretacji rozmaitych przepisów.

Tyle tylko, że już „układowy” Trybunał wykazywał się w tych sprawach konserwatywnym zacięciem, uznając choćby bardzo niedawno (7.10.2015) za niezgodny z Konstytucją przepis dotyczący tzw. „sprawy Chazana”, mówiący, że lekarz powołujący się na klauzulę sumienia ma wskazać pacjentowi „realne możliwości uzyskania tego świadczenia u innego lekarza lub w podmiocie leczniczym”. Wcześniej TK za zgodne z Konstytucją uznawał m. in. wliczanie oceny z lekcji religii do średniej i karanie za obrazę uczuć religijnych.

Wnioski

Protesty przeciw pisowskim poczynaniom w Trybunale są w pełni zrozumiałą reakcją na działania jednocześnie aroganckiej i groteskowej władzy. Ramy protestów określane „obroną demokracji” połączonej z Konstytucją politycznie sprowadzają go jednak do idealizacji świetlistego szlaku polskiej transformacji i promocji sił politycznych z nią związanych. Balcerowicz czy Petru to jednak idealni opozycjoniści, ale  tylko z punktu widzenia Kaczyńskiego.

Protestujmy więc pod własnymi hasłami, łączącymi sprzeciw wobec pazerności władzy i jej nacjonalistyczno-klerykalnych zapędów z żądaniami zerwania z antypracowniczą i godzącą we wszystkich niezamożnych polityką już trzeciej dekady transformacji. Żądajmy realizacji obietnic socjalnych, którymi PiS omamił dużą część wyborców. Pracownicy muszą wyrażać swoje interesy niezależnie od różnych wersji polityki klasy średniej i wyższej. W przeciwnym razie zawsze pozostaną tylko stadem wykorzystywanym przez siły polityczne związane z wielkim i drobnym biznesem.

Filip Ilkowski

Tags:

Category: Gazeta - styczeń 2016, Wydarzenia i spotkania

Comments are closed.